Layout by

20160409

♫ Lyrics ♫

Tytuł: Lyrics
Paring: Jonghyun x Key [SHINee]
Status: w toku 1/??
Typ: partówka
Gatunek: slash / smut / POV / UST
Ostrzeżenia: na razie brak
Ilość słów: 2688
A/N: Jak widzicie nadal żyję, jednak nie wiem czemu tak źle mi się pisze... Moje opowiadania straciły na jakości przez te kilka miesięcy. 
- Myślałam, że jesteś inny.
Słowa, które znałem już praktycznie na pamięć. Nie musiałem zbytnio się natrudzić, żeby je usłyszeć, wystarczyło tylko odmówić dziewczynie pójścia z nią do łóżka. Nie była to pierwsza z takich sytuacji w moim życiu i pewnie właśnie dlatego zareagowałem czystą obojętnością. Słowa, które słyszałem tak często, że zdążyły się już na stałe zagnieździć w moim umyśle, przez co byłem na nie wręcz głuchy. Po co przejmować się takimi rzeczami? W końcu słowa... to tylko słowa. Wiele razy słyszałem, że czasami potrafią zranić człowieka nawet bardziej niż czyny, jednak ja jakoś nigdy nie potrafiłem tego zrozumieć. Przecież to tylko zlepek wyrazów, niezdarnie wydobywający się z czyichś ust. Puste, głuche słowa. Nieme sylaby, pozbawione jakiegokolwiek znaczenia. Byłem obojętny na słowa, a już szczególnie na te dwa, najczęściej wypowiadane przez wszystkich wokół: "kocham cię". Co to w ogóle znaczyło? Ludzie sypali tym wyrażeniem na prawo i na lewo, tak jakby zupełnie nie dostrzegali w nim wartości. Kompletnie bezwartościowe, obce i znienawidzone przeze mnie słowa raniły mi uszy zbyt często. Nie sądziłem jednak, że w niedalekiej przyszłości właśnie te dwa wyrazy zadecydują o moim szczęściu. 
***
Nawet nie patrzyłem na dziewczynę, która obdarzyła mnie chyba najbardziej banalnym zdaniem, na jakie było ją stać. Słyszałem je tak często, że zdążyło się wręcz wyryć w mojej głowie. Uśmiechnąłem się, prawdopodobnie sam do siebie (no bo do kogo innego?), i najzwyczajniej w świecie sobie poszedłem. Skoro nie sprostałem jej oczekiwaniom, po co się łudzić, że coś jeszcze rozkwitnie z naszej znajomości. Od samego początku chciała tylko zaciągnąć mnie do łóżka. Miałem już kilka takich przypadków, dlatego też potrafiłem z łatwością je rozpoznawać. Odkąd zacząłem komponować i nagrywać własne piosenki... cóż, chcąc czy też nie chcąc, stałem się bardzo popularny na mojej uczelni. Praktycznie codziennie natrafiałem na jakąś dziewczynę, która za swój cel życiowy obstawiła sobie, żebym się z nią przespał. Chyba nie muszę wspominać jak bardzo było to dla mnie żenujące. Czy na tym świecie istniało jeszcze coś takiego jak miłość? I czym w ogóle była ta cała "miłość"? Westchnąłem zrezygnowany, nie chcąc tego dłużej roztrząsać. Ktoś mi kiedyś powiedział, że im dłużej się myśli nad jakąś sprawą, tym bardziej stawała się ona męcząca. Nie pamiętałem już kto to był, ale chyba miał rację. Słowa, usłyszane od potencjalnej kandydatki na normalną dziewczynę, nie tylko niczego nie zdziałały, ale też niepotrzebnie mnie zdenerwowały. 
Chciałem jakoś o nich zapomnieć, dlatego postanowiłem uciec do wcześniej sprawdzonego przeze mnie sposobu - muzyki. Bez chwili zastanowienia poszedłem do swojego pokoju. Akurat szczęśliwie się złożyło, że w akademiku nie przydzielono mi żadnego współlokatora, dzięki czemu mieszkałem sam. Umożliwiło mi to jednocześnie długie ćwiczenia oraz próby komponowania utworów, których jakoś nie widziałem w zestawieniu z obcym chłopakiem, śpiącym po drugiej stronie wspólnego pokoju. Szedłem korytarzem, dopóki nie trafiłem pod drzwi ze znajomym numerem 319. Wyjąłem z torby klucze, po czym szczęśliwy, że tym razem ich nie zgubiłem, otworzyłem zamek i wszedłem do środka. Kiedy tylko moje stopy przestąpiły przez próg, nie mogłem się powstrzymać od lekkiego uśmiechu na ustach. Może i pokój nie był zbyt duży, ale za to bardzo jasny. Dzięki oknom, wysokim aż po sam sufit, promienie słoneczne miały dostatecznie dużo miejsca na wykonywanie tańca po szybach. W tej chwili leniwie wlewały się do pomieszczenia, sygnalizując, że minęło już południe. Za to nocami mogłem siadać na parapecie i wpatrywać się w księżyc oraz w granatowe niebo, usiane mnóstwem lśniących punkcików. Ta pora była chyba moją ulubioną, prawdopodobnie dlatego, że właśnie w takich chwilach do głowy wpadały mi najlepsze melodie. Zamknąłem drzwi za sobą, wchodząc wgłąb pokoju. Bez większego zainteresowania wyminąłem moje łóżko, biurko i regały na książki, uginające się od lektur. Zatrzymałem się dopiero przy niewielkim keyboardzie, ustawionym między ścianą a łóżkiem. Uśmiechnąłem się, prawdopodobnie sam do siebie i niemalże pieszczotliwie musnąłem palcami po klawiszach. Instrument zamruczał zachęcająco, a ja nie mając serca go zignorować, usiadłem na niewielkim stołeczku i wyjąłem zeszyt do nut. Muzyka była dla mnie czymś niezwykłym, wręcz wyjątkowym. Pozwalała uwolnić ludzkie myśli od stresu oraz pomagała uciec człowiekowi od problemów. Kiedy komponowałem, zapominałem o całym otaczającym mnie świecie. Odkąd nauczyłem się pisać nuty, przelewałem na pięciolinię wszystkie moje uczucia: smutek i złość, radość, a czasami nawet strach. Natychmiast zacząłem grać, poprawiając i nadpisując niektóre znaki w zeszycie. Wszystko szło idealnie, dopóki... no właśnie. Dopóki ONE znowu się nie pojawiły. Słowa. Samo komponowanie za każdym razem przychodziło mi wyjątkowo łatwo, jednak schody zaczynały się dopiero wtedy, gdy linia melodyczna była już napisana. W takich momentach miałem pustkę w głowie. Układanie tekstów do piosenek mogłem spokojnie zaliczyć do jednego z moich słabych punktów. I to dosyć złośliwego. Dość tego! Zamiast się odprężyć, tylko dodatkowo się zdenerwowałem, dlatego przerwałem w połowie pracy, wyrywając kartkę z zeszytu. Pogniotłem papier w rękach, tak jak robią to pisarze, gdy nie szło im tworzenie powieści, po czym wyrzuciłem go za siebie. Znowu te cholerne, nic nieznaczące słowa! Czy ja się kiedyś od nich uwolnię?! Dopiero po jakimś czasie w głowie zaświtało mi coś w stylu: "a co jeśli jednak...". Cmoknąłem pod nosem, wracając po zgniecioną kartkę, po czym podniosłem ją i wcisnąłem do torby, gdzieś pomiędzy książki. Ta melodia wcale nie była zła i kto wie, może kiedyś okaże się całkiem przydatna. Mimo tego czułem, że cała moja wena twórcza nagle wyleciała przez uchylone okno i teraz być może nawiedzała kogoś innego, dlatego nie usiadłem już do keyboard'u. Frustrację przerwał nagle cichy pisk niedaleko mojej prawej nogi. Gdy spojrzałem w dół, napotkałem parę czekoladowych oczu, wpatrzonych we mnie niemalże błagalnym tonem. To była Roo, moja ukochana suczka. Chociaż nie wierzyłem w miłość, nikt nie powiedział, że z tego powodu musiałem mieszkać sam jak palec. Przez to idzie wręcz oszaleć! Jamniczka towarzyszyła mi w każdej ważnej chwili życia i była istnym oczkiem w mojej głowie. Dlatego kiedy tylko zaczęła piszczeć, porzuciłem całą swoją pracę (z której na domiar złego i tak nic użytecznego by nie powstało), szybko się ubrałem i wyszedłem z nią na dwór. Podziwiałem psy za to, jakie są szczere. Nie ukrywały przed tobą fałszywych intencji i od razu pokazywały co czuły. Czasami nawet potrafiły sprawić, że człowiek wiedział, o czym myślą oraz czego potrzebują. Psy były cudowne. Wierne, mądre, lojalne, zawsze tam, gdzie ich potrzebujesz. Potrafiły samą swoją obecnością poprawić komuś nastrój. Tak różniły się od zakłamanych, fałszywych ludzi. Od tych wszystkich dziewczyn, które czarowały mnie słowami. Od wszystkich. Od niego. Od niej. Ode mnie też. Taka była moja Roo i właśnie dlatego bardzo ją kochałem. 
Poszliśmy tam gdzie zawsze, czyli do parku. Pogoda tego dnia była wyjątkowo ładna, zupełnie jakby słońce i bezchmurne niebo nie wiedzieli, że kolejna dziewczyna zdążyła mi udowodnić, jak bardzo była pusta. Na moment zapomniałem o wszystkich problemach, ciesząc się spacerem z moją suszką. Gdy doszliśmy na sam skraj parku, do miejsca, gdzie ogrodzenie porastał wysoki bluszcz, a trawa była odrobinę za wysoka, poczułem wibracje w kieszeni. Nieco mnie to zaskoczyło, ponieważ z doświadczenia widziałem, że ludzie nie za często wyrażali ochotę na kontaktowanie się z kimś takim jak ja. Zamarłem, kiedy tylko odblokowałem ekran telefonu - okazało się, że to nie był żaden sms, tylko mail. I to mail potwierdzający. W końcu ktoś zaakceptował moje zgłoszenie, a jakby tego było mało, zdecydował się też, żebym sam nagrał piosenki! Za szybko? Już wyjaśniam. Otóż mniej więcej od początku tego roku starałem się wydać kilka moich prac. W tym celu wysyłałem teksty oraz linie melodyczne do tylu firm, zajmujących się promocją młodych artystów, ile znałem. Wreszcie mój upór się opłacił! Oprócz formalnego zaproszenia w mailu załączone były również bilety na pociąg, które należało wydrukować. Cóż, widocznie kiepski początek tego dnia mi się odpłacił... na dodatek z nawiązką! Zawołałem Roo, a kiedy suczka zjawiła się u moich nóg, wziąłem ją na ręce i pobiegłem do akademika spakować najpotrzebniejsze rzeczy. Dwie godziny później siedziałem już w taksówce, jadącej na dworzec. Jamniczkę musiałem zostawić z racji, że nie można było podróżować ze zwierzętami. Na szczęście mój stary i właściwie jedyny przyjaciel obiecał, że się nią zajmie. Co prawda strasznie przeżywałem nasze rozstanie, ale przynajmniej miałem pewność, że zostawiam pieska w dobrych rękach. Na miejscu byłem dwadzieścia minut przed czasem, co w godzinach szczytu było porównywalne do cudu. Zwłaszcza w takim mieście, jakim był Seul. Wykorzystałem tę chwilę, błąkając się bez celu po peronach i obserwując ludzi, wsiadających do swoich pociągów. To było takie zabawne - patrzeć na tych wszystkich spóźnialskich, którzy biegli na łeb na szyję, byleby tylko zdążyć. Gubili swoje bagaże, nerwowo szukali biletów, zapominali nawet, że przed podróżą wypadałoby pożegnać się z najbliższymi. Nie... oni po prostu biegli w obawie, że drzwi wagonu lada chwila się zamkną, zostawiając ich na peronie. To się nazywa pech, co nie? I chociaż całkiem nieźle się bawiłem, oglądając to małe przedstawienie, dość szybko zdążyło mi się znudzić. Czasami taki już byłem. Oddaliłem się od platformy, czując potrzebę uzupełnienia zapasów przed podróżą. W tym celu poszedłem do pierwszego lepszego sklepu, w którym kupiłem sobie wodę oraz jakiś prowiant na drogę. Może i nie było po mnie widać, ale lubiłem jak jedzenie dobrze smakowało. To śmieszne przyzwyczajenie prawdopodobnie wyniosłem z rodzinnych obiadów, które zwykłem jeść za czasów, kiedy to jeszcze mieszkałem z rodzicami. Niestety po decyzji o wyprowadzeniu się na studia, musiałem sam zaopatrywać się w pożywienie. Westchnąłem z politowaniem dla własnej osoby, wracając z powrotem na stację, tylko po to by zorientować się, że mój pociąg od jakiegoś czasu stał na peronie. Musiałem wyglądać jak ostatni idiota, kiedy biegłem między dworcowymi ławkami z drożdżówką pod pachą, taszcząc za sobą walizkę, a jeszcze bardziej, gdy dowiedziałem się, że odjazd jest dopiero za dziesięć minut. Czułem upokorzenie, gdy wsiadałem do pociągu w towarzystwie głupkowatych spojrzeń kilku pasażerów. Postanowiłem jednak się tym nie przejmować, w końcu wystarczająco długo walczyłem o ten wyjazd. Na bilecie nie było podanego ani przedziału, ani numeru miejsca, zamiast tego był tylko wielki, drukowany napis: "KUSZETKI". Nie tryskałem radością z tego powodu, ponieważ dobrze wiedziałem, co to oznacza. Czekała mnie dość długa podróż z zupełnie obcymi, przypadkowymi ludźmi, którzy mogli mnie nawet okraść, kiedy będę spać. Świadomość takiego ryzyka nieco ostudziła moją radość z wyjazdu, jednak nie zamierzałem tak łatwo rezygnować z wielkiej szansy, którą udało mi się dostać psim swędem. 
Mogłem tak jeszcze długo stać i dumać, jednak z rozmyśleń wyrwał mnie czyjś głos. Jakiś chłopak z walizką dwa razy większą od mojej bulwersował się, że blokuję przejście. Nie chciało mi się kłócić, więc pokornie ustąpiłem, na co tamten zwyczajnie wyminął mnie bez słowa, burcząc coś pod nosem. Co za bezczelny typ! Nie znosiłem takich ludzi. Z drugiej strony mógł on mieć trochę racji - rzeczywiście stałem w przejściu jak ostatni idiota, jednak nie był to powód do takiego zachowania. Westchnąłem ciężko, stwierdzając, że wypadałoby się w końcu ruszyć. Akurat tak się złożyło, że nie miałem ochoty na kolejny ochrzan od jakiegoś nieznajomego, dlatego też pociągnąłem walizkę i poszedłem korytarzem, szukając wolnego przedziału. Miejsce udało mi się zająć dopiero gdzieś na końcu wagonu, jednak nie narzekałem. Przynajmniej mniej ludzi będzie się kręcić w nocy. Wszedłem do środka, szybko oceniając z czym mam do czynienia. Kuszetki okazały się dwuetapowe, a skoro przedział był pusty, pozwoliłem sobie zająć miejsce na samym dole. Niespecjalnie lubiłem piętrowe łóżka i było tak odkąd pamiętam, dlatego górną kuszetkę wolałem zostawić komuś innemu. Przez chwilę siłowałem się z walizką, nie mogąc ułożyć jej na półce, a gdy w końcu mi się to udało, położyłem się, nawet nie zauważając kiedy udało mi się zasnąć.
To znaczy... wydawało mi się, że zasnąłem, ponieważ gdy wróciło do mnie poczucie rzeczywistości, w przedziale było już ciemno. Byłem nieco obolały, wiadomo...  spanie w pociągu nie należało do szczególnie komfortowych, dlatego też przekręciłem się na bok w celu znalezienia wygodniejszej pozycji. I wtedy mój wzrok zetknął się z czyjąś śpiącą twarzą. Tak się przestraszyłem, że ledwo udało mi się powstrzymać, żeby nie krzyknąć. Zamiast tego przyjrzałem się dokładniej niespodziewanemu gościowi. Był to bez wątpienia chłopak, miał jasne włosy i ostro zarysowane kości policzkowe. Niestety więcej szczegółów nie mogłem stwierdzić, ponieważ było zbyt ciemno. Dręczyło mnie pytanie, co on tutaj robił na jednej kuszetce i to na dodatek ze mną. Jednak zamiast postąpić jak rozsądny człowiek i obudzić nieznajomego, ja się jedynie patrzyłem. Coś w jego twarzy nie pozwalało mi odwrócić wzroku, co było dosyć dziwne, bo przecież prawie nic nie widziałem. Ciekawiło mnie dlaczego tak się działo. W jakim celu wyciągnąłem dłoń w stronę chłopaka i dlaczego przejechałem kciukiem po jego wardze. Gdy tylko poczułem pod palcami jak miękką miał skórę, ten otworzył oczy, spoglądając na mnie z wyrzutem.
- Co tu robisz?
- Ja? Chyba raczej ty. Przedział był pusty, kiedy tu wsiadałem.
Musiałem przyznać, że zaskoczyła mnie jego reakcja. Przecież to on się dosiadł... a raczej dokładł, poza tym to ja byłem tutaj pierwszy.
- Rozejrzyj się. Nigdzie nie ma miejsca.
Mruknął chłopak, odrobinę zaspanym głosem. I rzeczywiście, gdy moje oczy przyzwyczaiły się do ciemności na tyle, bym mógł rozróżniać kształty, zauważyłem innych ludzi w przedziale. Każde łóżko było zajęte, ale co ciekawe, tylko na moim znalazł się pasażer na gapę.
- No dobra, ale czemu leżymy we dwóch na jednym miejscu.
Nieznajomy cmoknął z niezadowoleniem, zupełnie jakbym poruszył sprawę tak oczywistą, że aż nie była warta jego zachodu.
- A masz numer na bilecie?
- No nie.
- I ja też nie. No to masz rozwiązanie.
Po takiej odpowiedzi uznałem, że nie ma sensu już o to pytać, tylko niepotrzebnie się denerwowałem. Spojrzałem jeszcze raz na chłopaka i dopiero wtedy go rozpoznałem. To był ten blondyn, który ochrzanił mnie o blokowanie wejścia do pociągu! Takie odkrycie otworzyło przede mną nowe pytania. Między innymi: dlaczego położył się akurat koło mnie?
- Jak masz na imię?
Zapytałem, uznając że skoro i tak leżymy na jednym posłaniu, warto by było wiedzieć takie rzeczy.
Nawet nie zauważyłem kiedy udało nam się przegadać całą noc. Rozmawialiśmy o tematach ważnych i ważniejszych, dzięki czemu dowiedziałem się o nim kilku rzeczy. Miał na imię Kibum i jechał do Japonii, by odnaleźć się na rynku projektantów ubrań. Stwierdziłem, że to dosyć oryginalny pomysł jak na chłopaka, a potem zacząłem opowiadać o sobie. Kiedy dowiedział się, że dostałem propozycję wydania piosenki, momentalnie się ożywił. Gratulował mi kilka razy, co kompletnie mi nie pasowało do jego charakteru, który zdążyłem już ułożyć w swojej głowie. Kibum był...  nieco ekscentryczny. Mogłoby się zdawać, że myślał tylko o sobie, ale przy dłuższej rozmowie człowiek powoli nabierał przekonania, że prezentował on sobą nieco więcej. Zauważyłem u niego silne przywiązanie do rodziny, a zwłaszcza do babci. Gdy opowiadał o swoich bliskich, na jego twarzy malował się ciepły uśmiech. Było w nim coś, co mnie ewidentnie przyciągało. Przez te kilka godzin rozmowy stwierdziłem z przerażeniem, że chciałbym być bliżej niego. Rany, o czym ja myślę! Przecież dopiero co się poznaliśmy, więc dlaczego prześladowało mnie wrażenie, że wiedziałem o nim już wszystko? Kibum był śliczny, ale i nieco kapryśny, jednak ta cecha tak do niego pasowała, że nie wyobrażałem sobie, co by było gdyby ją stracił. Był jak róża z kolcami. Piękny, uwodzący i nieco złośliwy. Mimo tego przyjemnie mi się z nim rozmawiało. Ale niestety to, co przyjemne, też szybko się kończy. Znaleźliśmy się w Japonii, a nasza wspólna podróż dobiegła końca. Czułem się dziwnie pusty w środku, gdy pomagałem Kibumowi zdjąć walizkę, w którą spokojnie mogły spakować się cztery osoby. Pozbierałem swoje rzeczy i wyrzuciłem papierek po niedojedzonej drożdżówce, którą kupiłem sobie na czas jazdy, po czym oboje zaczęliśmy wychodzić z pociągu. Zaproponowałem chłopakowi pomoc z zejściem po stopniach, ponieważ nie było to takie łatwe przez rozmiar jego bagażu. Tym razem jednak Kibum uparł się, że zrobi to sam i w efekcie wpadł na moje plecy, gdy schodziliśmy na peron. Złapałem blondyna w ostatniej chwili, a gdy stawiałem go bezpiecznie na ziemi, zauważyłem, że ma rozwiązane sznurówki.
- Nic dziwnego, że potykasz się o własne nogi, księżniczko.
Uśmiechnąłem się, po czym kucnąłem przy nim i zawiązałem mu buty. Kibum zaczął coś psioczyć pod nosem, ale na szczęście przez te kilka godzin spędzonych z nim w jednym przedziale, nauczyłem się dość umiejętnie ignorować takie humory. Gdy się wyprostowałem, zauważyłem, że chłopak sprawiał wrażenie smutnego. A może tylko mi się wydawało? W końcu kiedyś to musiało nadejść, dlatego też pożegnaliśmy się i wymieniliśmy numerami telefonów, po czym każdy z nas poszedł w swoją stronę.



3 komentarze:

  1. Anonimowy4/10/2016

    Opowiadanie dość przyjemnie się czytało, ale tak kurcze ciekawiło bardziej co faktycznie wynikło z tej znajomości. Ymmmm.. i było troszkę nielogicznie napisane. Przepraszam, za czepialstwo, ale kuszetki zawsze są numerowane na biletach. Bardziej wiarygodne by było gdyby np zaspany Key przez przypadek położył się obok Jonga.
    I to że mieszkał z Korei, a jechał do Japonii pociągiem? Przecież Japonia jest na wyspie :3 Jedynie co mógł lecieć tam samolotem. Ajjjj :3 Opowiadanie przyjemnie się czytało naprawdę! Budujesz świat, nie piszesz bezsensownych dialogów, ale troszkę brak logiki. :) <3 Jest w Tobie potencjał i życzę Ci byś tworzyła jak najwięcej!!! <3 Bo masz coś w sobie i nie marnuj tego :) Ale takie ćwiczenia w postaci jednoczęściowych opowiadań są najlepsze. Walcz! <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hejhej <3 Chyba troszeczkę się nie zrozumiałyśmy, bo opowiadanie nie jest jednoczęściowe. To partówka i na dodatek ma status "w toku", co napisałam na początku notki.
      Wiem, że mocno naciągnęłam zarówno z numeracją, jak i samą podróżą pociągiem, ale bez tego opowiadanie nie miałoby sensu, o czym (mam nadzieję) przekonasz się w dalszych częściach. Wszystko zostało przemyślane i będzie miało swoje wytłumaczenie.
      Pozdrawiam i dziękuję za miłe słowa. :3

      Usuń
    2. Anonimowy4/15/2016

      Achh dziękuję że odpisałaś!!! No to tym bardziej będę czekać na dalsze części. Kekeke Wybacz po prostu jakoś tak mi się to nie trzymało, ale w sumie kto powiedział, że nie można trochę ponaginać systemu :>>>> XD Ach w takim razie życzę wenyyy :DDD

      Usuń

감사합니다 ♡