Layout by

20140813

☾ You will HOWL to the moon ☽

Tytuł: You will HOWL to the moon.
Paring: Kris x Tao [EXO]
Status: zakończone
Typ: one-shot
Gatunek: slash / hurt-comfort / fantasy
Ostrzeżenia: brak
Ilość słów: 3428
A/N: Od jakiegoś czasu chciałam napisać coś o tematyce fantastycznej. A przecież wilczki i EXO idealnie to tego pasują, prawda? I wiecie co... tak fajnie mi się to pisało, że może jeszcze kiedyś opublikuję dodatek, w którym będzie kontynuacja opowieści. :D


Ta historia opowiada o ludzkim wahaniu, nieoczekiwanych zmianach i nienawiści, która przerodziła się w miłość.  Cóż... i takie przypadki zdarzają się na tym świecie. Od czego zaczniemy? Najlepiej od początku. Kanada. Piękny, ciepły i słoneczny kraj, kojarzony głównie z liściem klonu i syropem do naleśników. W tym oto kraju razem z rodzicami, babcią i starszą siostrą mieszkał pewien młody chłopak. Ich dom był nieduży, ale za to bardzo przytulny - nie potrzebowali luksusów do szczęścia. Byli szczęśliwi. Niezwykle zżyta ze sobą rodzina nie mogła więc narzekać na niedogodności. Na osiedlu wszyscy się znali, co z resztą nie dziwne, ponieważ sąsiedzi byli niezwykle sympatyczni. W tej radosnej rodzince zawsze wyczuwało się głębokie więzi. Ojciec ciężko pracował, mimo tego zawsze znajdował czas dla syna i córki. Matka była piękna, świetnie gotowała i prowadziła małą aptekę na rogu ulicy. Babcia słynęła ze swoich ciasteczek - ich smak poznało już całe miasto! Oprócz tego była poczciwą, starszą panią. Starsza siostra przynosiła do domu najlepsze stopnie i zawsze służyła radą. Za to sam chłopak był bardzo przystojny, co za tym idzie, że miał dość widoczne powodzenie wśród dziewczyn. Rodzice dali mu na imię Kevin, jednak wszyscy w miasteczku mówili na niego po prostu Kris. Kanadyjczyk chodził wiecznie uśmiechnięty - kochał życie, więc korzystał z niego w pełni. Codziennie chodził po domach sąsiadów i pomagał w drobnych pracach domowych. Wywieszał pranie, wyprowadzał psy na spacery, kosił trawniki, chodził po zakupy. Ogólnie zawsze był chętny do pomocy.
Wszystko to wydaje się wręcz idealne do bólu. Jednak nawet w takich przypadkach gdzieś znajdzie się jakaś luka. Tym razem właśnie taką luką okazał się niewielki lasek na skraju miasteczka, który praktycznie od zawsze budził niepokój wśród mieszkańców. Kto by pomyślał, że właśnie ten lasek wywróci do góry nogami całe życie najbardziej idealnej rodzinki na świecie....
***
Człowiek, który stracił wszystko nie może nazwać się szczęśliwym. Ta smutna prawda dawała Krisowi znać niemalże każdego dnia kiedy się budził i każdego wieczora, gdy już kładł się spać. Kiedyś miał wszystko: rodzinę, dobrą pracę, mieszkanie, uczucia. Na głód też nie narzekał. I chociaż pracę oraz dach nad głową zachował, stracił jednak to, co było dla niego najważniejsze - swoich bliskich. Wraz z ich śmiercią, on sam również umarł. Stał się oschły, chłodny, niedostępny, obojętny na wszystkich i wszystko. Można powiedzieć, że rodzina zabrała go ze sobą do grobu, pozostawiając tylko pustą skorupę, która jakimś cudem była w stanie utrzymać się na nogach. Oto co się dzieję z człowiekiem po stracie! Kris przez kilka lat przeżywał rutynę: wstawał, jechał do pracy, pracował, stał w korku w drodze powrotnej, zamawiał coś na szybko (rzadko kiedy znajdywał czas na porządne jedzenie), a potem szedł spać, by w końcu męczyć się z koszmarami aż do rana. I tak codziennie, dzień w dzień. W końcu nie wytrzymał psychicznie. Zaczął pić, zaczął palić, a przez to stracił pracę. Musiał kraść pieniądze na alkohol - jedzenie wtedy się dla niego nie liczyło. Doprowadził się do takiego stanu, że w końcu popadł w nałóg i zachorował na serce. Gdyby nie właściwe znajomości już dawno stracił by nawet dach nad głową. A wszystko przez te cholerne zwierzęta! Któregoś dnia powiedział temu wszystkiemu dość. Minęło osiem lat od tragedii, jak długo można żyć w ten sposób?! Kris postanowił odnaleźć zabójców swoich bliskich i właściwie się na nich odegrać.
Czy to naprawdę był on? Co się stało z tamtym sympatycznym chłopakiem, któremu uśmiech nigdy nie schodził z twarzy? On nigdy by nie pomyślał o czymś takim. A teraz? Gdy zabrakło przy nim rodziny, zmienił się nie do poznania. Był wrakiem człowieka. I chciał zemsty.
Tego dnia nic nie wskazywało na to, by towarzyszący Krisowi ból głowy miał choć trochę ustąpić. Już dawno przestał zadawać sobie pytania typu: "Czemu akurat mnie to spotkało?", "Czemu nie ktoś inny?" albo "Czemu oni, a nie ja?". Wiedział, że w niczym one nie pomogą, a nawet wręcz przeciwnie - przysporzą jeszcze więcej bólu. Była godzina 21:30. O tej porze "Wieczorynka" już dawno się skończyła i na ekranach telewizorów wyświetlane były tylko nudne programy o politykach. W miasteczku wszystkie dzieci grzecznie szły do łóżek, zakopywały się w kołdrę i czekały na buziaka w czoło na dobranoc. Życie toczyło się zgodnie ze swoim biegiem, jak zawsze. Tylko Kris, wędrujący w mroku, nie pasował do tego spokojnego obrazka. Kanadyjczyk wchodził właśnie do lasu, wyraźnie czując jak z zaciskanych na nożu kuchennym palców odpływa krew. Nie był teraz dwudziesto-cztero letnim mężczyzną, tylko małym chłopcem, który krzątał się po lesie, zamiast grzecznie oglądać "Wieczorynkę". Było niezwykle cicho. Żadna sowa nie pohukiwała, żaden nietoperz nie wybierał się na nocne łowy, żadna gałązka nie trzasnęła pod stopami. Nie było nawet wiatru. Kris miał wrażenie, że to nie jest ten sam las, w którym osiem lat temu zbierał z ojcem grzyby i wspinał się na drzewa, ignorując zmartwioną siostrę, która ostrzegała go, by nie wchodził tak wysoko. Do tej pory pamiętał jak matka przemywała mu zdarte przez korę kolana i łokcie. Teraz drzewa nie zachęcały swym wyglądem do wspinaczki. Wydawały się dziwnie ciężkie i osowiałe, przypominając surowych strażników tajemnic, które nigdy nie powinny być odkrywane. Las skrywał w sobie wiele mrocznych sekretów. Kris szedł coraz dalej i dalej, doskonale zdając sobie z tego sprawę. Co tu właściwie robił? Szukał ICH.
Nagle coś trzasnęło za plecami Kanadyjczyka. Spłoszony lis? Nie... to było coś znacznie większego. Serce Krisa gwałtownie przyspieszyło, wyostrzając jego zmysły. Coś się skradało. Czuł jak go obserwuje, czuł jego oddech na swoim karku, słyszał jak go okrąża. "To jeden z nich" - przemknęło mu przez myśl. Nagle jakiś ciężar przygniótł go do ziemi. Stało się to tak szybko, że nawet nie zauważył kiedy zwierzę wyskoczyło z kryjących je zarośli. Kris się nie mylił, to wilk. Wielki, ciężki i niezwykle... ciepły? Zwierzę wydzielało tak przyjemne ciepło, że znajdująca się pod nim ofiara wcale nie chciała go z siebie zrzucać. Ale Kris nie był ofiarą. Z łatwością pozbył się wilczego cielska. Niesamowite jak przypływ adrenaliny dodaje sił. Zwierzę zawarczało, szczerząc do niego zęby. "Zdychaj" - myślał Kris. "Ty i cała reszta".  Wilk szykował się do kolejnego ataku, jednak tym razem mężczyzna nie dał się podejść tak łatwo. Podnosząc się z ziemi, zdążył wbić ostrze noża pomiędzy łapą, a łopatką zwierzęcia. Po lesie poniosło się przeraźliwe wycie, a sam wilk uciekł w zarośla, krwawiąc obficie z rany i skomląc jak zbity pies. Tak łatwo dał się wystarczyć? Po tym zdarzeniu w lesie znowu zapadła ta dziwna cisza. Jednak, jak się okazało, nie na długo. Do uszu Krisa doleciały posapywania biegnących zwierząt. Cholera, bydlak pewnie wezwał posiłki swoim wyciem. Kanadyjczyk stwierdził, że nic już dzisiaj nie zdziała. Szybko podniósł nóż z ziemi i rzucił się do ucieczki, wzbijając w powietrze drobniejsze listki. Jeszcze tu wróci. Tylko w ciągu dnia - będzie bezpieczniej.
Kiedy Kris się obudził wciąż słyszał w głowie odgłosy biegnących zwierząt. Cholerne wilki! Wstał z łóżka, klnąc cicho pod nosem. W jego ciasnym mieszkanku panował łagodnie powiedziany burdel. Oprócz tygodniowego prania na podłodze oraz walających się wszędzie pustych puszek po piwie wszędzie było pełno błota i liści. Kris położył się spać tak jak przyszedł - w ubraniu i butach. Na niewielkiej szafce, która pełniła funkcję blatu kuchennego, leżał odłożony w pośpiechu, zakrwawiony nóż. Mężczyzna nie pamiętał nawet jak dotarł do własnego łóżka. Kiedy patrzył na to wszystko, czuł się niemalże jak płatny morderca. Właściwie to która godzina? Mężczyzna spojrzał na zegarek - dziesięć po piętnastej. Naprawdę spał tak długo?! Musiał się pospieszyć, o tej porze roku w Kanadzie słońce zachodziło niezwykle wcześnie. W pośpiechu zjadł coś na szybko i wziął szybki prysznic. Kiedy wychodził z domu, cienie przydrożnych lamp wydłużyły się niebezpiecznie. Została jakaś godzina do zachodu słońca. Późno... Było zbyt późno. Im bardziej zbliżał się do zagadkowego lasu, tym rzadziej natrafiał na lampy, oświetlające drogę. Kiedy zupełnie zniknęły z zasięgu wzroku, chodnik, którym szedł zamienił się w wydeptaną w trawie wąska dróżkę. Wchodząc do lasu, mężczyzna wyciągnął nóż na odległość ramienia. Ale czy tępe ostrze, które z trudem kroi mięso, da sobie radę w starciu z całą watahą? Wątpliwe.
- Co pan tu robi?
Delikatny, niemalże dziewczęcy głos sprawił, że Kanadyjczyk podskoczył zaskoczony. Rozejrzał się dookoła... pusto.
- Gdzie jesteś?!
Krzyknął. Odpowiedziało mu echo. Spokojnie, Kris. Jesteś najlepszy, Kris. Nikt inny nie zapuszcza się w te strony, na pewno musiało ci się przesłyszeć.
- Na górze...
W najmniej spodziewanym momencie spłoszony głos rozległ się ponownie, przez co Kris zadarł głowę ku koronom drzew. I wtedy go zobaczył. Młody chłopak siedział wysoko na jednej z gałęzi.
- Kim jesteś?
Mężczyzna miał szorstki, nieprzyjemny głos, który przywodził na myśl nie lubianego nauczyciela od fizyki.
- J-jestem częścią lasu.
Odpowiedział tamten. Cholerny gówniarz, na pewno robił sobie z niego żarty! Jednak jakiś impuls nakazał Krisowi nieco się uspokoić. Widać było, że chłopak naprawdę się bał. Kanadyjczyk opuścił nóż i zapytał po dłuższej chwili:
- Jak ci na imię?
Tym razem głos miał łagodniejszy. Może nieco chłodny, ale na pewno nie tak wrogi jak poprzednio.
- Tao.
Otrzymał w odpowiedzi. Niecodzienne imię zaintrygowało Krisa na tyle, by podtrzymać rozmowę. Wydawało mu się takie... egzotyczne? Z pewnością szybko o nim nie zapomni.
- Zejdź na ziemię.
Słowa mężczyzny na długo zawisły w powietrzu.
- Nie, proszę pana... Nie powinienem.
- Zejdź na ziemię.
Powtórzył dobitniej, nieco zirytowany. Kris nie należał do szczególnie cierpliwych osób, zwłaszcza gdy odmowa chłopaka wydała mu się nieuzasadniona. Gdy czegoś chciał, musiał to dostać bez względu na wszystko inne. Taki się stał po stracie rodziny. Jego irytacja odrobinę ochłonęła z chwilą, kiedy nastolatek posłusznie zsunął się po pniu drzewa. Kanadyjczyk od razu zwrócił uwagę na to, że kora nie pozostawiła na jego skórze żadnych zadrapań. Tao stanął przed Krisem, lustrując go spojrzeniem swoich dużych oczu. Mężczyźnie od razu wydały się dziwnie dzikie... niemal zwierzęce. Zielona tęczówka chłopaka była otoczona żółtą obwódką.
- Co pan tu robi?
Tao przerwał dręczącą uszy ciszę.
- To nie twoja sprawa. I żaden "pan", nazywam się Kevin.
Odparł, nie kryjąc wyraźnie wzrastającej złości. Stracił tyle czasu na bezsensowną wymianę zdań! Niedługo zacznie robić się ciemno. Jednak musiał przyznać, że coś w tym chłopaku sprawiało, że chciał rozmawiać z nim jak najdłużej. Nie. Nie miał czasu na takie rzeczy. I gdy już miał oznajmić, że musi iść, coś przykuło jego uwagę.
- Odwróć się.
Polecił z wyraźną podejrzliwością w głosie. Przez ułamek sekundy w oczach Tao dało się zaobserwować strach, jednak bez słowa odwrócił się przez lewe ramię.
- Nie tak, w drugą stronę.
Teraz oczy chłopaka prezentowały czyste przerażenie. Zaraz... czy Kris przypadkiem nie widział ich już wcześniej? Nastolatek ponownie się odwrócił, tym razem przez prawe ramię. Podejrzenia Kanadyjczyka okazały się słuszne - Tao miał na boku głęboką ranę, która wyglądała na zadaną nożem.
- Jesteś jednym z nich...
Mężczyzna miał dużo cichszy, niemalże załamujący się głos. Z jakiegoś powodu nie chciał w to uwierzyć, jednak niestety musiał. I doskonale zdawał sobie sprawę z tego, co powinien teraz zrobić. Nie czekając na odpowiedź, chwycił Tao za koszulkę i z całej siły przyciągnął do siebie. Ich twarze znajdowały się w tak minimalnej odległości, że wystarczył byle centymetr, a zapewne zetknęli by się nosami. Kris zacisnął zęby ze złości i już unosił nóż w górę, kiedy nagle chłopak zmienił jego plany.
- P-Proszę, Kevin... Nie rób tego.
Zielono-żółte oczy błysnęły niebezpiecznie, zupełnie jakby ich właściciel miał się lada chwila rozpłakać. Tego Kanadyjczyk nie wytrzymał - poluźnił ucisk i wściekły na siebie upuścił ściskany w dłoni nóż kuchenny na ziemię.
- Znikaj z moich oczu.
Wymamrotał przez zęby, odwracając się od niego bokiem.
- Ale ja mogę wszystko---
- Znikaj, zrozumiałeś?!
Kris popchnął Tao w klatkę piersiową, skutecznie go od siebie odtrącając.
- Bo się jeszcze rozmyślę.
Chłopak przerażony pobiegł w głąb lasu, a Kris miał nadzieję, że teraz będzie miał w końcu spokój. Tak się jednak nie stało.
Tej nocy żaden z mieszkańców miasteczka nie spał spokojnie. Coś było wyraźnie wyczuwalne w powietrzu. Coś nieszczególnie dobrego. W niewielkim lasku na skraju owego miasteczka liście szeleściły częściej niż zwykle, a przestraszone wrony znacznie głośniej krakały, przelatując z gałęzi na gałąź. Tej nocy leśny spokój zakłócała biegająca we wszystkich kierunkach wataha wilków. Każdy z drapieżników miał pozostawiony w nozdrzach metaliczny zapach ostrza z noża kuchennego. Ostrza... oraz jego właściciela...
Kiedy dzieci przerażone nakrywały się kołdrami po sam nos i drżały ze strachu podczas nocnej wędrówki do toalety, a dorośli z niespokojnymi myślami wyglądali przez okno, Kris spał w najlepsze. Po tych wszystkich wydarzeniach był święcie przekonany, że nie uda mu się zasnąć, a jednak zrobił to jeszcze zanim zdążył dobrze trafić do łóżka. W efekcie mężczyzna leżał głową na poduszce, a całą resztą... na podłodze. Sen jednak nie potrwał zbyt długo. Wszędzie widział zielono-żółte oczy. Jego oczy... To było gorsze od wszystkich koszmarów, które dręczyły Krisa przez całe życie. Obudził się, nie wytrzymując tego spojrzenia pod powiekami. Od razu poczuł się obserwowany, więc z przyzwyczajenia spojrzał w stronę okna. Nie przypuszczał, że coś tam zobaczy - to przecież absurd! Coś tam jednak było... A mianowicie dwoje zielono-żółtych oczu, wpatrujących się w niego niczym zbity szczeniak. Czyżby nadal śnił? Jakaś niewyjaśniona siła nakazała Kanadyjczykowi wyjść przed dom. Kiedy to zrobił, zauważył zwierzę: było bardzo podobne do zwykłego wilka, chociaż dużo większe.
- Tao?
Rzucił Kris w stronę zwierzęcia, przez co poczuł się jak ostatni idiota. "Tak tak, pytaj - na pewno ci odpowie!" - skarcił się w duchu. Jednak, o dziwo, wilk pokiwał wolno łbem. Mężczyzna w ostatniej chwili powstrzymał się przed rozdziawieniem buzi ze zdziwienia. Nie dość, że to on, to jeszcze go rozumie w tej postaci! Kanadyjczyk już miał zadać kolejne pytanie, kiedy zwierzę zaczęło iść w jego stronę. Krisa przypuszczał, że Tao zatrzyma się przed nim, ale tak się nie stało. Ten poszedł dalej i zaszedł go od tyłu. Z jakiegoś powodu ta perspektywa niezbyt podobała się Kanadyjczykowi. Wilk trącił nosem plecy mężczyzny, a kiedy ten nie zareagował, powtórzył czynność, tym razem nieco mocniej.
- No co?! Mam z tobą iść?
Zamiast odpowiedzieć, Tao pobiegł przed siebie. A może mężczyzna tak naprawdę się nie obudził? Może nadal śpi? Cóż... nawet jeśli to była prawda, nie zaszkodzi sprawdzić o co chodziło chłopakowi. Cała złość Kanadyjczyka nagle wyparowała i została zastąpiona czystą ciekawością, a może nawet i czymś więcej. Z jakiegoś powodu czuł, że Tao jest inny - w sumie sam nie wiedział dlaczego, ale po prostu to czuł. Ostatnio zbyt pochopnie wysuwał wnioski, może i w tym przypadku ocenił go zbyt szybko? Tak więc ponaglony cichym warknięciem mężczyzna pobiegł za zwierzęciem. Okazało się to o wiele trudniejsze niż przypuszczał. Wilk biegł naprawdę szybko i chyba tylko przypływ adrenaliny pozwolił Krisowi w miarę za nim nadążyć (a przynajmniej na tyle, by widzieć jego ogon gdzieś przed sobą). Niby jak, do cholery, ci wszyscy łowcy na filmach łapią te bestie?! Skubaństwo zasuwa jakby miało zamontowany jakiś dopalacz! Kanadyjczyk był bardziej niż święcie przekonany, że Tao zaprowadzi go do lasu. Tak się jednak nie stało - wilk pobiegł odrobinę dalej. Wbiegł na niewielką polankę i zwolnił, pozwalając na to, by mężczyzna go dogonił. Kiedy to się stało, był już w ludzkiej formie.
- Od tego miejsca nie możesz widzieć dokąd idziemy.
- Dlaczego?
W zasapanym od wysiłku głosie kryła się nutka zdziwienia.
- Uwierz mi... nie chcesz tego zobaczyć.
Po tym zdaniu Tao oderwał kawałek materiału od swojej koszulki i zawiązał ją mężczyźnie na oczach.
- Poprowadzę cię.
Powiedział i z pewną dozą nieśmiałości wziął Krisa pod ramię. Ten, o dziwo, nie stawiał oporu ani nie żądał więcej wyjaśnień. Po prostu zgodził się na takie warunki. Szedł dokąd go prowadził Tao oraz zatrzymywał się, kiedy prosił. Opaska, którą miał na oczach była przesiąknięta zapachem potu i krwi. Odrobinę go to odrzucało, jednak po jakimś czasie odkrył również inny, trzeci zapach. Był delikatny, odrobinę korzenny i... przyjemny. "Tak pachnie Tao" - przemknęło mu przez myśl. Czemu tak łatwo mu wybaczył? Czemu go nie znienawidził, jak z resztą powinien zrobić? Przecież on był jedną z tych bestii, które wymordowały mu rodzinę! Kto wie czy nawet nie brał w tym czynnego udziału... Kris nie musiał szukać odpowiedzi na te pytania - wiedział dlaczego. Po prostu go pragnął. "Chcę go." - głos w głowie Kanadyjczyka ponownie się odezwał. "Całego" - z każdym krokiem było mu coraz trudniej iść. Próbując odrobinę się uspokoić, mężczyzna oblizał zaschnięte z pragnienia usta. "Teraz" - tego było już za wiele. Kris wyciągnął przed siebie ręce, w celu złapania swojej ofiary. Tym razem to on był drapieżnikiem. I już, już go miał, kiedy nagle nastąpił na coś wyjątkowo nieprzyjemnego. Usłyszał odgłos złamania, a jego ciałem wstrząsnął dreszcz. Czyżby... kości? Dokąd on go do cholery prowadził?! Nagle droga się zmieniła, idąc bardziej do góry. Z każdym kolejnym krokiem szli coraz wyżej i wyżej. Trwało to co najmniej piętnaście minut, kiedy w końcu Tao się zatrzymał.
- Jesteśmy na miejscu.
Oznajmił z entuzjazmem, a Kris poczuł jak wiatr, do tej pory nieustannie smagający jego policzki, nagle ustał. Powietrze zrobiło się chłodniejsze i wilgotniejsze. Już miał się zapytać dokąd go zaprowadzono, kiedy poczuł jak Tao zdejmuje mu opaskę z oczu. Byli w jaskini.
- Ślicznie tu, prawda?
Oczy chłopaka błyszczały z podniecenia, a sam ich właściciel rozglądał się dookoła, łapczywie łapiąc każdy obraz. Przez to bardziej przypominał zachwyconą dziewczynkę, niż krwawą bestię, którą był jeszcze pół godziny temu. Jaskinia rzeczywiście była piękna. Krople wody spływały po jej ścianach, odbijając bladoniebieskie refleksy na ich twarzach. "Idealne miejsce" - pomyślał Kris.
- I tylko po to mnie tu zaciągnąłeś?!
Kris spojrzał na Tao z wyrzutem. Może i jego umysł był w tej chwili znacznie omamiony jednym pomysłem, ale mimo tego nie przestał trzeźwo myśleć. Po co chłopak zaciągał go tu w środku nocy? By pokazać jaskinie? Wątpliwe.
- Widzisz, Kevin... jest pewien problem.
Blondyn zaczerpnął powietrza, po czym westchnął głęboko.
- Szukają cię za to, że mnie zraniłeś. Cała wataha. Twój dom już nie był bezpieczny, ponieważ złapali trop.
Kris wyraźnie poczuł jak w jednej chwili zdrętwiało mu całe ciało.
- Ale nie przejmuj się. Nikt poza mną... i teraz również tobą... nie zna tego miejsca. A zapachy stąd nie docierają. Jesteś bezpieczny razem ze mną.
Kiedy Tao wypowiedział ostatnie zdanie, delikatny rumieniec wstąpił na jego policzki.
- I co teraz, hm? Zamierzasz żyć w tej jaskini jak jakiś rozbitek, spać na ziemi i podcierać się liśćmi?
Rzucił Kanadyjczyk ironicznie, próbując ukryć zarówno swój strach, jak i wdzięczność. Z każdym wypowiadanym słowem w jego głosie dało się wychwycić coraz więcej sarkazmu.
- A dlaczego nie? Tutaj kręci się mnóstwo zwierząt, więc na pewno będzie co jeść. Wiem gdzie szukać jagód, malin i poziomek. Niedaleko jest też strumień. Kiedy nadejdzie zima, zagrodzimy wejście do jaskini kamieniami i wyłożymy suchymi liśćmi. Umiem rozpalać ogień. Wiem, że to dla ciebie może być trudne, ale ja już tak żyję siedemnaście lat.
- Nadal nie wiem czy to dobry pomysł, ale... Zaraz, siedemnaście?!
Mężczyzna zaskoczony uniósł prawą brew, obserwując jak Tao zawstydzony spuszcza głowę.
- Tak, jestem najmłodszy. Wataha ma na moim punkcie obsesje i wiecznie mnie śledzi, żeby się upewnić, że nic mi się nie stanie. Dlatego kiedy miałem ich wszystkich dość, uciekałem tutaj. Przez całe siedemnaście lat mnie nie znaleźli.
Kris pokiwał ze zrozumieniem głową. Chłopak był najmłodszy ze stada - to by wyjaśniało czemu uciekł zaledwie po jednym draśnięciu nożem.
- Chciałbym kiedyś poczuć się jak dorosły.
Tao westchnął rozmarzony, wpatrując się w jasną tarczę księżyca.
- Byłeś z nimi, gdy mordowali mi rodzinę?
Mężczyzna nagle zmienił temat, a jego pytanie zawisło w powietrzu. Pytanie, przesycone chłodem, strachem i buzującą przez wiele lat nienawiścią.
- A... a k-kiedy to się stało?
Chłopak z bliżej nieokreślonych powodów zaczął drżeć na całym ciele.
- Osiem lat temu.
- Nie, Kevin. Byłem wtedy za młody.
Z serca Krisa spadł naprawdę wielki ciężar.
- Naprawdę mi przykro. Wstyd mi za to co wyprawia moje stado. Nigdy nikogo nie skrzywdziłem, bo nie chcę być potworem.
- A twoi rodzice? Oni są potworami?
Dłuższa chwila ciszy zapadła pomiędzy chłopakami.
- Nie żyją. Łowcy ich zabili.
Tao spojrzał Krisowi prosto w oczy - tego Kanadyjczyk się nie spodziewał. A więc... a więc w pewnym sensie przeszli przez to samo... tak?
- Krwawisz.
Kanadyjczyk ponownie zmienił temat, wskazując na ranę po nożu kuchennym, którą kilka dni temu własnoręcznie mu zadał. Młodszy zlustrował swój bok, cmokając z niezadowoleniem - rana strasznie się paskudziła.
- Nie wiem już co robić, ciągle się otwiera...
Mężczyzna skinął głową ze zrozumieniem, po czym oderwał kolejny kawałek materiału od koszulki Tao. Skoro i tak już jest popruta, nie ma sensu niszczyć tej, którą on miał na sobie, prawda? Kris z zadziwiającą dokładnością opatrzył bok chłopaka.
- Dziękuję.
W dowód wdzięczności otrzymał zniewalający uśmiech. Taki, że aż sam Kanadyjczyk poczuł się zobowiązany do uśmiechu. I kiedy tak oboje się do siebie uśmiechali, Kris nagle zdał sobie sprawę z tego, że koszulka, którą miał na sobie blondyn ledwo zasłaniała mu pierś.
- Tao...
- Hm...?
- Mówiłeś, że chcesz dorosnąć, prawda?
- No tak, a co?
Zielono-żółte tęczówki odrobinę się ożywiły.
- Bo ja mogę ci to dać.
Z każdym wypowiadanym słowem Kris miał wrażenie, jakby wszystko gotowało się w jego wnętrzu. W ustach za to zbierało mu się coraz więcej śliny. Eh... szybciej, szybciej!
- A będzie mi... przyjemnie...?
Głos Tao stał się niesamowicie cichutki, przesycony nutką strachu. Za to Kris uśmiechnął się triumfalnie i przejechał ręką po odsłoniętym brzuchu młodszego.
- Będziesz wył do księżyca.


5 komentarzy:

  1. OMO

    Chce to dorastanie. Teraz, zaraz natychmiast. Najarałam się XD
    Tak w ogóle, to to opowiadanie jest super, ale któregoś dnia naprawdę mnie zamknął za to, że cię zamordowałam. Nigdy więcej nie kończ w takich momentach, bo normalnie....Ugh!

    A tak po za tym, to wełny, kochanie. Czekam na dalszy ciąg c :

    OdpowiedzUsuń
  2. W końcu znalazłam czas na czytanie kolejnych opowiadań :D a więc:
    Taaa końcówka mnie rozbroiła ,3
    uwielbiam tego shota <3
    I ja chcę ten dodatek! Pragnę go bo ta historia skończyła się tak jakby się nie skończyła.. ;//

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Historia celowo się urwała, bo ten dodatek będzie. Już zdecydowałam, że napiszę go na pewno - zbyt mocno się wkręciłam w to opowiadanie, żeby je tak zostawić. ;)

      Usuń
  3. To będzie pedozoofilia? xD Nie dość, że dziecko, to jeszcze wilkołak :D
    Btw Fajny blog, super piszesz!
    Weny :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha, całkiem możliwe - nie słyszałam jeszcze takiego terminu. XD
      Bardzo dziękuję za miłe słowa. :)

      Usuń

감사합니다 ♡